Relacja z wyprawy w Beskidy Zachodnie oraz Bieszczady
W skrócie mówiąc była to 7 dniowa wyprawa z 4 czterema dniami górskich wędrówek, postojami w pięknych i ciekawych miejscach, ze słoneczną pogodą oraz wspaniałą atmosferą, którą stworzyli uczestnicy wypadu. Więcej szczegółów ujawniamy w poniższej relacji.
Administrator strony
30 sierpnia 2014 r.
W skrócie mówiąc była to 7 dniowa wyprawa z 4 czterema dniami górskich wędrówek, postojami w pięknych i ciekawych miejscach, ze słoneczną pogodą oraz wspaniałą atmosferą, którą stworzyli uczestnicy wypadu. Więcej szczegółów ujawniamy w poniższej relacji.
wtorek, 12 sierpnia 2014
Po godzinie 14.00 spotkaliśmy się pod figurą Maryi Wspomożycielki i po krótkiej modlitwie wyjechaliśmy w trasę. Po trwającej ze dwa kwadranse podróży dojechaliśmy do miejscowości Starowa Góra, skąd zabraliśmy dwie uczestniczki naszej wyprawy. Takim zespołem ruszyliśmy w kierunku Jasnej Góry. W Częstochowie po kilkuminutowym szukaniu drogi i zawracaniu z powodu rozmaitych zakazów przybyliśmy na parking przed klasztorem, gdzie czekał na nas ostatni członek naszego wyjazdu. Zatem w komplecie stanowiliśmy taką ekipę: Basia, Zosia, Kasia, Antek, Marek, Kasjan, Krzysiek oraz ks. Adam i ks. Łukasz. Nie zmarnowaliśmy okazji i odwiedziliśmy Matkę Bożę, jednak po kilkunastu minutach przebywania w kaplicy ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie trwała ona jednak długo z powodu konieczności dożywienia się, co uczyniliśmy w barze na stacji, jedząc pierogi i naleśniki, opowiadając sobie o piłce nożnej. Najedzeni ruszyliśmy dalej, śpiewając piosenki o różnej tematyce, w tym słynny "Pałacyk Michla". Dalsza droga upłynęła bez dłuższych zatrzymań, tak że po kilku następnych godzinach i pokonaniu niezliczonej ilości rond dojechaliśmy do domu w Suchej Beskidzkiej. Po względnym rozlokowaniu i rozpakowaniu się część osób wzięła się za przegotowywanie posiłku, ksiądz Adam za rozpalanie ognia (nie było tam gazu), a inni za przyniesienie drewna i węgla. Po skończonej kolacji odmówiliśmy nieszpory i zmęczeni długą podróżą poszliśmy spać.
środa, 13 sierpnia 2014
Z powodu chęci uczestniczenia w porannej mszy świętej w Bazylice Wadowickiej musieliśmy wcześnie wstać, co jednym przyszło łatwiej a innym trudniej. Gdy jednak dotarliśmy do naszego busa za kwadrans ósma powoli zaczynaliśmy rozumieć, że nie zdążymy na mszę. Z tego powodu mieliśmy dużo czasu na zwiedzanie Wadowic, a także zakup biletów do muzeum Jana Pawła II. Gdy msza parafialna się zakończyła mogliśmy wejść do kościoła, aby odprawić Eucharystię w naszej 9 osobowej ekipie. Dołączyło się do nas kilka osób, w tym dwie włoszki. Następnie udaliśmy się do wcześniej wspomnianego muzeum, w którym ponad godzinę mogliśmy podziwiać pamiątki i dowiadywać się ciekawych informacji o papieżu Polaku. Na zakończenie wizyty w Wadowicach postanowiliśmy udać się na kremówki, podczas jedzenia których nasi księża zawarli zakład o kawę, dotyczący ilości świętych. Po opuszczeniu miasta i przejechaniu kilku kilometrów na południe pozostawiliśmy nasz pojazd, a w dalszą drogę udaliśmy się pieszo. Pierwsze pięć punktów za premię górską, nieoczekiwanie przyspieszając zdobył ksiądz Adam. Podczas wędrówki jeden z uczestników za wszelką cenę pragnął uniknąć zrobienia sobie zdjęcia. Fotograf jednak okazał się bardziej wytrwały i podczas ponadgodzinnego postoju osiągnął sukces. Obok schroniska na Leskowcu znajdowała się kapliczka poświęcona św. Janowi Pawłowi II. Kiedy wreszcie ruszyliśmy, niektórzy uczestnicy rozpoczęli ożywioną konwersację na temat drużyn piłkarskich, mistrzostw świata i innych piłkarskich spraw. Po minięciu tego odludnego odcinka trasy doszliśmy do Krzeszowa, gdzie niektórzy zaopatrzyli się w chipsy, a po zakupach wszyscy posililiśmy się. Przez kilka następnych kilometrów szliśmy wyasfaltowaną drogą, na której co jakiś czas spotykaliśmy ciekawy znak drogowy z napisem "GIMBUS". Ostatni odcinek naszej trasy wiódł wzdłuż drogi. Przejście kolejnych kilku kilometrów po kostce brukowej nie należało do najprzyjemniejszych. Pod znakiem informującym o wejściu do Suchej Beskidzkiej nasza grupa podzieliła się na dwa zespoły. Jeden, łapiąc autostop musiał dotrzeć do naszego samochodu, który wciąż znajdował się na początku trasy, a drugi cierpliwie podążał do sklepu w centrum miasta. Po zrobieniu zakupów i spotkaniu się z zespołem, który odnalazł pojazd ruszyliśmy razem do domu. Z powodu późnej pory nie udało nam się zrobić ogniska, więc po modlitwie nieszporami udaliśmy się do śpiworów.
czwartek, 14 sierpnia 2014
W związku, iż na naszej trasie nie planowaliśmy odwiedzać kościoła, o poranku zebraliśmy się na Mszy Świętej odprawionej w jednym z pokoi. Następnie po zjedzeniu śniadania udaliśmy się do przełęczy Krowiarki, aby wejść na najwyższy szczyt Polski poza Tatrami - Babią Górę. Jednak pierwszym etapem do jej zdobycia było pokonanie niekończących się schodów i wejście na Sokolicę. Dalsza droga okazała się już mniej uciążliwa. Na prowadzenia wysunęło się czterech uczestników, którzy na mocy zawartych porozumień wspólnie weszli na położony 1725 m n.p.m. szczyt, zdobywając po dziesięć punktów. Dokonując konsumpcji kabanosów czekaliśmy na pozostałych uczestników, dla których również znalazły się te specjały. Podczas wspólnej biesiady poznaliśmy nowe określenie uczennic gimnazjum - "panny gimnazjalne". Jednak z powodu upływu czasu zmuszeni byliśmy opuścić szczyt, napotykając pewnego pana, który zamiast "dzień dobry", mówił ludziom na szlaku "Szczęść Boże", szybko przejęliśmy od niego tę inicjatywę i kolejnym napotykanym osobom mówiliśmy "Szczęść Boże". Po dojściu do zadbanego schroniska, spożyliśmy prowiant, a także napotkaliśmy niezwykle rozgadanego pana. Po wyruszeniu w dalszą drogę grupa uczestników, chcąc zażartować sobie z jednego z naszych wędrowców skręciła w boczny, żółty szlak, prowadzący znów na szczyt. Na szczęście nikt się nie zgubił. W końcu z około godzinnym wyprzedzeniem dotarliśmy z powrotem do przełęczy Krowiarki. Po powrocie poczęliśmy przygotowania do ogniska. Zbieranie chrustu zajęło kilkadziesiąt minut i szło jednym lepiej innym gorzej. Najtrudniejszym zadaniem było jednak rozpalenie ognia przeprowadzane na różne sposoby. Mimo olbrzymiego trudu próby zakończyły się powodzeniem, tak, że z powodzeniem mogliśmy opiekać kiełbaski. Zmęczeni, pełni wrażeń po Apelu Jasnogórskim poszliśmy spać.
piątek, 15 sierpnia 2014
Tego świątecznego dnia mieliśmy w planach pokonanie około trzystu kilometrów, więc znów wstaliśmy wcześnie. Po spakowaniu się, sprzątnięciu domu mogliśmy wyruszyć w trasę, wiodącą w Bieszczady. Po przejechaniu około połowy trasy zatrzymaliśmy się w Dukli - miejscowości, z której pochodził św. Jan, współpatron Polski. Wspólnie zdecydowaliśmy, że to doskonałe miejsce do uczestnictwa we Mszy oraz jedzenia kanapek. Po Mszy wyjechaliśmy dalej, mijając coraz bardziej urokliwe krajobrazy i...stada owiec wchodzące na drogę. Po dotarciu do miejscowości Cisna odwiedziliśmy lokalny jarmark, na którym zaciekawienie u jednego z uczestników wywołały wodne kule. Ciekawe były także płaskorzeźby w drewnie, przedstawiające między innymi anioły. W związku z tym, że z Cisnej do Kalnicy, gdzie zdążaliśmy nie było zbyt daleko, dotarliśmy do niej szybko. Po przyjeździe uraczyliśmy się lodami, kupionymi w Cisnej, a także zdecydowaliśmy wybrać się na koncert do wyżej wymienionej miejscowości. Po drugich w tym dniu odwiedzinach w miasteczku dowiedzieliśmy się o co najmniej dwóch innych koncertach, w śród których był koncert KSU w Ustrzykach Dolnych, na który pewni uczestnicy koniecznie chcieli jechać. Pozostaliśmy jednak w Cisnej i z oddali (bilety kosztowały 35 złotych) przyglądaliśmy się występom. Więcej wrażeń czekało nas w schronisku, gdzie nasi sąsiedzi z iście południowym temperamentem, przy dźwiękach gitary i akordeonu śpiewali rozmaite piosenki. Zabawa trwała mniej więcej do północy, kiedy to pewna pani mieszkająca wyżej zwróciła uwagę na nasze zbyt głośne zachowanie. Postanowiliśmy, więc, że następnego dnia wybierzemy się pod wiatę na zewnątrz budynku.
sobota, 16 sierpnia 2014
W tym dniu wyruszyliśmy do Brzegów Dolnych. Po minięciu schroniska pod Małą Rawką, obok którego stał przyrząd średniowiecznych katuszy – dyby, weszliśmy kolejno na Małą i Wielką Rawkę zdobywając tym samym kolejne punkty w zawodach o tytuł najlepszego górala (lub góralki). Na szlaku spotkaliśmy słupy informujące o przebiegu granicy polsko - ukraińskiej, przy których nie omieszkaliśmy zrobić sobie zdjęć. Idąc dalej i obserwując swoje komórki, czy jesteśmy w ukraińskim roamingu, doszliśmy do trójstyku granic: polsko - ukraińsko - słowackiej, gdzie oczywiście wykonaliśmy serię zdjęć. Następnie zjeżdżając co jakiś czas na gliniastym podłożu, zeszliśmy do wiaty, w której zebraliśmy się na wspólnej Eucharystii, do której dołączyła się para turystów. Po Mszy Świętej zeszliśmy Ustrzyk Górnych, gdzie jeden z uczestników za niebagatelną sumę zakupił nieodzowną paczkę chipsów. Po kilkudziesięciu minutach przerwy musieliśmy ruszać dalej, idąc tym razem w górę. Trud opłacił się, gdyż z Połoniny Caryńskiej rozciągał się widok na okoliczne pasma górskie i piękne łąki. Gdy dotarliśmy z powrotem do samochodu, udaliśmy się do restauracji w Smerku, gdzie spożyliśmy kolację. Wieczorem zaś spotkaliśmy się pod wiatą, gdzie oprócz śpiewania tańczyliśmy menueta i belgijkę.
niedziela, 17 sierpnia2014
Dzień zaczęliśmy od Mszy Świętej w miejscowym kościele. Tego dnia postanowiliśmy wejść na najwyższy szczyt Bieszczad - Tarnicę, gdzie także ustanowiliśmy punkty za premię górską. Najpierw jednak pożegnaliśmy się z częścią naszych sąsiadów, którzy tego dnia wracali do domu. Tym razem, na mocy porozumień, które po dość długiej i nerwowej dyskusji zostały podjęte wśród pierwszej trójki, postanowiono, że jako pierwszy na szczyt wejdzie tata, jak od pewnego czasu zwykła nazywać księdza Adama jedna z uczestniczek. W trakcie drogi uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie odmawianie Różańca. Na górze księża po raz kolejny założyli się o kawę o to czy przybędziemy do samochodu przed czy po 19.30. Po zejściu z zatłoczonego szczytu, udaliśmy się granią przez szereg szczytów. Na jednym z nich udało nam się spotkać osoby, z którymi dzień wcześniej modliliśmy się na Mszy w lesie. Właściwie nie wiem, kto wygrał ostatni zakład, gdyż ze względu na manipulacje: picie wody i wiązanie butów na sto metrów przed metą, przestawienie samochodu, nie do końca można było to ustalić. Po powrocie do schroniska poczęliśmy z dużą pomocą naszych sąsiadów przygotowania do kolacji. Była to też okazja do nauczenia się jak smażyć naleśniki. Wieczorem zaś zagraliśmy w grę "mafia".
poniedziałek/wtorek, 18/19 sierpnia 2014
Rano, po śniadaniu i spakowaniu naszego dobytku do busa, wyszliśmy na ulicę zatańczyć pożegnalnego menueta. Nagleni przez naszych opiekunów, niechętnie wsiadaliśmy do samochodu, rozstając się z przemiłymi towarzyszami. Pierwszą dłuższą przerwą w podróży były odwiedziny u przemyskich Salezjanów i modlitwa przy relikwiach bł. Augusta Czartoryskiego. Następnie udaliśmy się do Lublina, aby w najładniejszej bazylice garażowej w mieście sprawować Najświętszą Ofiarę i pożegnać jednego uczestnika. Przy wyjeździe z Koziego Grodu jasne stało się, że w Łodzi będziemy najprawdopodobniej ok. 25.30. Po przejechaniu kolejnego odcinka trasy znaleźliśmy się w Garwolinie, gdzie w domu mamy księdza - taty, zjedliśmy przepyszny obiad, a właściwie kolację. Po dojechaniu do Warszawy powzięliśmy intensywne poszukiwania myjni czynnej po godzinie 22. Następnie odwiedzając warszawski dom Salezjanów podzieliliśmy się na dwa samochody. Dziewczęta wraz z księdzem Adamem jechały w jednym, a chłopaki z księdzem Łukaszem - w drugim. Podczas jazdy po stolicy okazało się, że nie należy bezgranicznie ufać nawigacji, gdyż w pewnym momencie kazała nam skręcić mimo obowiązywania zakazu. Ostatni etap podróży upłynął jednym na śnie innym zaś na opowiadaniu wrażeń z pobytu.
Mimo, że wielu z nas wcześniej nie znało się nawzajem, dzięki wspólnemu pobytowi dobrze się poznaliśmy. Odkryliśmy też piękno polskiej przyrody, nabraliśmy sił do pracy we wrześniu. Dowiedzieliśmy się też kilku nowych rzeczy: czym różnią się słuchawki douszne od dokanałowych, czy to, że styk trzech granic to trójstyk. Z chęcią wybralibyśmy się na podobną wyprawę w przyszłym roku.
Krzysztof Batarowicz IIB SLO fot. Katarzyna Talaga