„Papa Francesco, machamy Tobie!", czyli krótko o tym, jak było na Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie
Pesymista mógłby rozwinąć skrót ŚDM jako Ścisk-Deszcz-Masakra i nie pomyliłby się zbytnio. Tak właśnie było - ciasno, burzowo i głośno. Ale moim zdaniem ten czas był nieprzerwanym świętem młodości, pełnym gwaru rozśpiewanych i rozmodlonych pielgrzymów.
Maciej Drewniak
16 sierpnia 2016 r.
Pesymista mógłby rozwinąć skrót ŚDM jako Ścisk-Deszcz-Masakra i nie pomyliłby się zbytnio. Tak właśnie było - ciasno, burzowo i głośno. Ale moim zdaniem ten czas był nieprzerwanym świętem młodości, pełnym gwaru rozśpiewanych i rozmodlonych pielgrzymów.
Przez ostatni tydzień lipca Kraków był z pewnością najbardziej zatłoczonym polskim miastem, a tłumnie przybyli pielgrzymi mogli doświadczyć każdego rodzaju nadwiślańskiej pogody - od ulewy na miarę Szwedzkiego Potopu po parzące słońce i 35°C. Była stolica Polski jawiła się niczym Nowy Jork - miasto, które nigdy nie zasypia. Radości młodych dało się doświadczyć dosłownie wszędzie - w zatłoczonych tramwajach, na ulicach, placach, w parkach, słowem w każdym zakątku miasta i okolic.
Rytm dni wyznaczały przede wszystkim wydarzenia centralne odbywające się najpierw na krakowskich Błoniach (Msza Rozpoczęcia, przywitanie papieża Franciszka, Droga Krzyżowa), a następnie na Campus Misericordiae w Brzegach (nocne czuwanie, Msza Rozesłania). Poza nimi pielgrzymi mieli do wyboru niezliczone atrakcje zapewnione przez organizatorów ŚDM podczas Festiwalu Młodych: niezwiązane z wiarą koncerty, wystawy, spektakle, zawody sportowe oraz wydarzenia duchowe - liczne adoracje, możliwość spowiedzi i modlitwy wstawienniczej, konferencje i msze święte. Pielgrzymi mieli również możliwość uczestniczenia w wielu spotkaniach organizowanych codziennie przez przeróżne wspólnoty chrześcijańskie jak np. Teize czy Chemian Neuf.
Doświadczeniem, którego nigdy nie zapomnę jest powrót z Campus Misericordiae do Krakowa w niedzielę po zakończonej Mszy z papieżem. Po przejściu 5 kilometrów czekałyśmy na autobus 2 godziny, lał ulewny deszcz, byłyśmy przemarznięte, niewyspanie i głodne. Zdecydowałyśmy się iść pieszo. Kiedy byłyśmy już zupełnie zrezygnowane Pan Bóg postawił na naszej drodze miejscowe małżeństwo, które najpierw nas ugościło, a potem pokierowało do odpowiedniego autobusu, który zawiózł nas do domu. Wracałyśmy łącznie ponad 5 godzin i wtedy dotarło do mnie, że z Krakowa do Łodzi jedzie się krócej niż my wróciłyśmy z Wieliczki na krakowski Borek Fałęcki. Gdyby nie tamci państwo pewnie nadal błąkałybyśmy się szukając drogi powrotnej. No i fakt , że widziałam papieża na żywo, bo przyjeżdżał tuż obok mnie, też pozostanie niezapomniany.
Pomijając drobne niedogodności, jak na przykład sześciogodzinne oczekiwanie w kolejce na odbiór Plecaków Pielgrzyma czy codzienna walka (dosłownie!) o wepchnięcie się do tramwaju, to był to dla mnie czas, w którym doświadczyłam różnorodności młodego Kościoła, poznałam mnóstwo osób z całego świata, a najpiękniejsze było nieustające poczucie, że zgromadził nas tam wszystkich ten sam, wielki Bóg.
Kochany papieżu Franciszku - tak jak prosiłeś zrobiliśmy Boży raban!
Weronika Rutkowska 3b SLO