Borne Sulinowo - kronika 2014
Wakacyjne wspomnienia w kronice międzyszkolnego wyjazdu Borne Sulinowo 2014 "Sezon VII"
Maria Skurska
6 lipca 2014 r.
Wakacyjne wspomnienia w kronice międzyszkolnego wyjazdu Borne Sulinowo 2014 "Sezon VII"
Dzień 1 (Piątek)
Kilkuletniej tradycji stało się zadość. W Łodzi i Mińsku Mazowieckim znaleźli się chętni, by kultywować tradycję salezjańskich międzyszkolnych wyjazdów wakacyjnych. Pierwszy dzień naszego obozu rozpoczął się typowo – zarówno w Łodzi, jak i w Mińsku Mazowieckim spotkaliśmy się w wyznaczonych punktach, aby wspólnie wyruszyć w drogę do Bornego Sulinowa. Podróż była dość długa i męcząca, ale udało się dotrzeć na miejsce w dość dobrym czasie i bez strat. Po rozlokowaniu i kolacji udaliśmy się do tutejszego Karmelu, aby Mszą św. rozpocząć nasz wspólny wakacyjny czas. Nowością tegorocznego obozu jest fakt, że rozpiętość wieku uczestników jest dość duża, ok. 9 lat, gdyż z licealistami i gimnazjalistami wypoczywają również dzieci ze Szkoły Podstawowej w Mińsku Mazowieckim (jedynej podstawówki w naszej prowincji). Nie ważna różnica wieku, a to czy chcemy być razem. W autokarze byliśmy razem, a jak będą mijały nam wspólne dni okaże się już jutro.
Dzień 2 (Sobota)
Dzień drugi rozpoczęliśmy pobudką o godz. 8, choć niektórzy wstali wcześniej, aby uczestniczyć we Mszy św. Po smakowitym śniadanku rozdzieliliśmy się na dwie grup. Młodsi – najpierw udali się na pocztę, gdzie wysłali kartki zaadresowane: „Mama Ewa”, czy „Kochani Rodzice”. Następnie poszli na plażę, oddając się tam budowaniem fortec z piasku i wodnym harcom. Starsi zrobili przegląd sprzętu rowerowego, by móc bez niespodzianek pokonać ponad 30-kilometrową trasę, w czasie której jedna z uczestniczek i tak dwukrotnie spotkała się z gruntem, na szczęście ciepłym i piaszczystym. W połowie trasy zatrzymaliśmy się nad leśnym jeziorkiem, gdzie część uczestników postanowiła skorzystać z orzeźwiającej kąpieli. Następnie udaliśmy się w dalszą drogę, gnani wizją stygnącego obiadu. Po sjeście młodzież młodsza udała się na przejażdżkę rowerową z jagodami, natomiast starsi udali się na plażę, gdzie spotkali „pana Marshalla”, zapewne nauczyciela wyjazdu językowego. Piorunujące spojrzenie ratownika rozgrzewało nam trzewia niczym fale elektromagnetyczne o niskiej częstotliwości. Opaleni i umoczeni wróciliśmy do szkoły, gdzie jedząc kolację omawialiśmy popołudniowe wydarzenia. Atrakcjami wieczoru były: mecz piłki nożnej i nauka nowej piosenki. Przy okazji nauczyliśmy się imion wszystkich uczestników naszej wakacyjnej przygody. Integrację zakończyliśmy wspólną modlitwą i przesłaniem „iskierki dobra”. Po wieczornej toalecie oddaliśmy się w słodkie objęcie Morfeusza, regenerując ciało przed kolejnym aktywnie zapowiadającym się dniem.
Dzień 3 (Niedziela)
Wstaliśmy trochę później niż słońce. Ledwo zdążyliśmy na Mszę św. w klasztorze sióstr Karmelitanek. Pokrzepieni na duchu szybko udaliśmy się na śniadanie, by i ciało nie było stratne. Po uzupełnieniu kalorii obie grupy ruszyły w trasę, której celem był bunkier wznoszący się ponad wrzosowiskami (dziś to punkt widokowy). Nie było to jednak zadanie wspólne. Owszem cel jeden, ale drogi do niego wiodły różne. Starsi, zgodnie z zasadą, że "duży może więcej" - udali się drogą okrężną przez wrzosowiska i zapomniane miasto Kłomino. Młodsi dążyli wprost do celu najkrótszą drogą. Ostatecznie postanowili pominąć punkt docelowy - no cóż, bunkier był dwa metry od drogi, łatwo ominąć ;) Konsultacja telefoniczna naprowadziła dzielnych rowerzystów na właściwy trop. Zdobycie bunkra dokonało się. Bunkier przeżył nalot młodego pokolenia szkół salezjańskich. Tymczasem starsi z ukrycia obserwowali akcję młodzieży, gdy tylko opustoszał plac boju, ruszyli na podboje. Krótkotrwała walka z samym sobą i szczyt z bunkrem zdobyty. Teraz pozostawało dogonić młodszą młodzież. Cóż to dla nas. Kilka szybszych obrotów kół i byliśmy całą grupą. Droga powrotna wcale się nie dłużyła, nie trzeba było nikogo motywować - obiad czekał. I to jaki!! Nie będziemy opisywać, co było na obiad, aby nikomu z czytelników nie było przykro. A po chwili sjesta. Nareszcze bez słońca i odrobina lenistwa. Zbyt krótko. Szybka decyzja kadry i przemarsz nad jezioro. Teraz był czas na spłukanie widocznych skutków przedobiedniej wyprawy. Tradycyjne zamki i babki z pisaku, piłka wodna, pływanie i szachy plażowe zdominowały relaks nad jeziorem.
Małe perturbacje nastąpiły przy kolacji. Cóż. Niby drobna różnica między 19.00, a 19 z minutami to dla spóźnialskich wydłużony czas na pałaszowanie przepysznych naleśników. Na szczęście starczyło dla wszystkich. Były tak dobre, że regeneracja sił nastąpiła tak szybko, że boisko znowu było nasze. Nie da się opisać ilości gier, rywalizacji i zabawy, które im towarzyszyły. I nauczyliśmy się drugiej zwrotki piosenki na dobranoc. Nikt nas nie przeganiał, gdy śpiewaliśmy.
Uff... Był to dzień pełen wrażeń, pięknej słonecznej pogody i wielu okazji do uśmiechu. Co będzie jutro? Zobaczymy :)
Dzień 4 (Poniedziałek)
Dzień zaczął się poranną rozgrzewką, na którą nikt nie przyszedł :( 12 chętnych pojawiło się za to na Mszy św.. Po śniadaniu wyruszyliśmy całą ekipą do Gąsek nad naszym Morzem Bałtyckim. Podróż upłynęła miło i spokojnie, za to gdy wysiedliśmy z chłodnego autobusu poczuliśmy niemiłosierny żar. Ponadto stada muszek zaczęły okrywać nasze ciała, brr.. W drodze na plażę wstąpiliśmy do latarni morskiej w Gąskach, jednej z 17 czynnych polskich latarni. Tylko 225 stopni i już mogliśmy podziwiać piękny krajobraz nadmorski. Później, gdy rozbiliśmy się na plaży, sprawdziliśmy entropię tlenku wodoru. Pomimo tego, że woda była przeraźliwie zimna, znalazło się paru śmiałków, którzy postanowili sprawdzić się na dystansie brzeg – żółta boja. Po kąpielach część młodszej młodzieży udała się na podbój straganów, a starszacy zbudowali fosę oraz trzy forty: „Gustawa”, „Zygmunta” i „Radosława”, wywołując tym podziw pozostałych plażowiczów. Następnie pełnoletni i zmierzający ku pełnoletności udali się skonsumować smażone rybki w barze „U Babci”. Kiedy niebo zaciągnęło się chmurami i z wielu stron można było u słyszeć pomruki zbliżającej się burzy, ruszyliśmy w drogę powrotną. Ta upłynęła dość szybko, gdyż młodzież grała w „Państwa i miasta” z ciekawym wkładem młodszych. Dzień zakończyliśmy rozgrywkami sportowymi, nauką trzeciej już zwrotki naszej piosenki „Panience na dobranoc”, modlitwą wieczorną i słówkiem. Pozostało nam jeszcze solidne mycie, ciekawe, czy wszystkim się uda?
Dzień 5 (Wtorek)
Dzień przywitał nas pięknym porankiem. Po śniadaniu obie grupy wyruszyły na wyprawy rowerowe. Trasa „Stonek” biegła wokół jeziora i liczyła 33 kilometry. Podczas jazdy doszło do bliskiego spotkania jednego z uczestników ze znakiem drogowym, który wyrósł niczym osamotniony grzyb na trasie rowerowej. Dużo emocji miało miejsce przy pokonywaniu naturalnej bariery wodnej (strumyka). Reszta wyprawy minęła bez większych niespodzianek, wszystkie „Stonki” wróciły do szkoły.
Wyprawa „Karaluchów” liczyła około 50 kilometrów, a punktem docelowym było stanowisko wyrzutni rakiet. W tamtejszym bunkrze zostaliśmy zmuszeni do zagłębienia się w jego czeluści i wydobycia latarki z głębokości 3 metrów. Na szczęście cała akcja zakończyła się sukcesem, sprzęt odzyskaliśmy, strat w ludziach nie zanotowaliśmy. Trasa naszej wycieczki prowadziła przez olbrzymie Wrzosowiska Kłomińskie oraz rezerwat Diabelskie Pustaci. Piękną faunę i florę mogliśmy podziwiać z bliska, gdyż musieliśmy się często zatrzymywać, ponieważ grzybiarski fetysz jednej z opiekunek skutecznie utrudniał miarowe poruszanie się w kierunku celu. Mimo to udało nam się dotrzeć do Sypniewa, gdzie ks. Ryszard zafundował nam lody. Dalszą drogę przebyliśmy myśląc o czekającym już na nas obiedzie. Po południu tradycyjnie udaliśmy się nad jezioro, by zażyć ochłody w wodnym królestwie jeziora Pile. W ramach wieczornej integracji uczestniczyliśmy w różnych sportowych rozgrywkach i nauczyliśmy się już czwartej zwrotki naszej piosenki.
Tak upłynął nam dzień 5.
Dzień 6 (Środa)
Dzisiejszy dzień tradycyjnie rozpoczął się małą rozgrzewką i Mszą św. Po śniadaniu obie grupy rowerzystów wyruszyły sprzed szkoły. „Stonki” podczas swojej krótkiej wyprawy okrążyły okolice Bornego Sulinowa i skorzystały z miejscowego placu zabaw oraz z możliwości przebywania na plaży. Z kolei „Karaluchy” kierowały się w stronę byłego lotniska wojskowego Wilcze Laski, będącego obecnie lotniskiem prywatnym. Czas wyprawy spowolniło niekontrolowane osunięcie się łańcucha z zębatki. Podczas postoju starsi chłopcy budząc w sobie dziecięcego ducha obrzucali się patyczkami. Reszta wyprawy przebiegła bezproblemowo, tym razem tempo spowalniały jagodowe zespoły. Po obiedzie obie grupy skierował się nad jezioro. Wieczorem rozegraliśmy pasjonujący mecz piłki nożnej. W roli głównej wystąpił Artur kontra Zuzia i Ola. Ksiądz Jakub dzielnie murował bramkę swojej drużyny. Nic to nie pomogło. Po bardziej dramatycznym niż Brazylia – Niemcy meczu, wygrali lepsi. Kibice zgromadzeni wokół boiska nagradzali oklaskami piłkarskie popisy zawodników i zawodniczek.
Po meczu nie było tradycyjnej wymiany koszulek. Zawodnicy zgodnie ustawili się w okręgu i wspólną wieczorną modlitwą, wraz z kibicami, zakończyli dzień.
Dzień 7 (Czwartek)
Gdy znad horyzontu leniwie wychyliło się słońce, spotkaliśmy się przy pysznym śniadaniu. Przed południem obie grupy wyruszyły na rowery. Młodsi zawiązali spółdzielnię jagodową i zaopatrzeni w słoiczki wyruszyli do lasu. Nie obyło się bez przygód i niespodzianek, kiedy okazało się, że przejezdną wczoraj drogę zatarasowało przewalone przez nocną nawałnicę drzewo. Następnie jedna z opiekunek omal nie wpadła w panikę na widok żmii. Wspólnymi siłami zebrali aż 7,5 litra jagód!
Starsi uczestnicy wycieczki wyruszyli w trasę wokół jeziora Pile, podczas której skorzystali z możliwości kąpieli. Przemek nieudolnie próbował łowić ryby za pomocą torebki foliowej, co jednak nie przynosiło oczekiwanego skutku.
Po obiedzie, jak co dzień, udaliśmy się nad jezioro, by zażywać kąpieli słonecznych i wodnych. Po kolacji oddaliśmy się ćwiczeniom na świeżym powietrzu.
Dzień 8 (Piątek)
Kolejna noc w Bornem Sulinowie utwierdziła nas w przekonaniu, że śpi się tu coraz lepiej. Po trudnej pobudce wszyscy udaliśmy się w kierunku stołówki, gdzie czekało już na nas śniadanie. Podczas posiłku dowiedzieliśmy się, że dzisiejszy plan dnia będzie dość nietypowy: „Stonki” po śniadaniu pojadą do stadniny koni, zaś „Karaluchy” przedpołudnie spędzą na spływie kajakami. Po zabraniu stosownej ilości suchego prowiantu i mokrego picia zostaliśmy przetransportowani na miejsce wodowania. Wszyscy z niezwykłym zacięciem i wolą walki wyruszyli w trasę na spływ rzeką Piławą. Tam nic nam nie przeszkadzało: przeciwny wiatr, ostrzały artyleryjskie, zmęczenie, przemoczenie, nawet powalone drzewa nie miały żadnego znaczenia. W taki sposób dotarliśmy do pierwszego postoju, gdzie posileni cukierkami ks. Dyrektora nabraliśmy nowych sił. W drodze na przystań podziwialiśmy piękne widoki, łabędzie rodziny, uroczą roślinność wodną.
W tym czasie młodsza część naszego obozu udała się do Pensjonatu Kowalskich, gdzie po instruktarzu mieli możliwość jeżdżenia na koniach: Mirandzie i Lenoxie. Następną atrakcją, jaka ich czekała, było zobaczenie stadniny i poznanie piętnastoletniego kucyka Bartka i dwumiesięcznego źrebaczka. W stadninie „Stonka” miała również szansę uczesania koni, co cieszyło się dużą popularnością wśród maluchów. Wszyscy ponownie spotkaliśmy się na obiedzie, po którym całą grupą udaliśmy się na lotnisko w Mirosławcu. Na początku odwiedziliśmy Salę Tradycji 12 Bazy Lotniczej. Następnie obejrzeliśmy samoloty będące eksponatami. Spore zainteresowanie wzbudził wojskowy dron. Jednak najciekawszy okazał się Hummer, za kierownicą którego każdy chciał usiąść. Największe wrażenie zrobił na nas amerykański śmigłowiec Black Hawk - średni wielozadaniowy amerykański śmigłowiec transportowy. Rozmowę z amerykańskimi pilotami świetnie tłumaczył Michał, który wynegocjował nawet wejście na pokład tej maszyny. Sam start helikoptera był dla nas niezwykłym przeżyciem. Po powrocie z lotniska udaliśmy się prosto na kolację. Cały dzień został zakończony jeszcze jedną niespodzianką. Zbierane wcześniej jagody zostały zamienione w przepyszne ciasto drożdżowe pokryte grubą warstwą jagód. Można nam zazdrościć
To był niezwykle emocjonujący dzień.
Dzień 9 (Sobota)
Dzisiejszy dzień rozpoczął się Mszą św. u sióstr Karmelitanek. Mszę wyjątkowo sprawowało trzech księży. A to z racji urodzin Pani Marii. Pogoda w tym dniu, po raz pierwszy, nie nastrajała do aktywności na zewnątrz, dlatego do obiadu wybraliśmy aktywności wewnątrz obiektu. Jedni grali w szachy, inni czytali książki, a niektórzy nadrabiali zaległości w wypoczynku. (To dotyczyło starszych.) W tym czasie młodsza grupa obozowiczów wyruszyła na spacer. Po obiedzie spotkaliśmy się w świetlicy, by uczcić urodziny Pani Marii, ks. Jakuba oraz Krzyśka. W ramach obchodów przygotowano wspaniałe życzenia, śpiew okolicznościowy, a w ramach poczęstunku pyszny tort z bitą śmietaną i stosowną ilością świeczek ;) Po południu wyruszyliśmy autokarem na zwiedzanie okolic Bornego Sulinowa. Pierwszym punktem była grupa warowna "Góra Śmiadowska" . Wchodziła ona w skład Wału Pomorskiego. Tunele zachowały się w doskonałym stanie. W lipcowym upale schodząc do podziemi można przeżyć szok termiczny. Następnie przejechaliśmy przed cmentarz, na którym spoczywają żołnierze radzieccy. Ostatnim punktem był cmentarz jeniecki, ukryty w lesie.
Po kolacji oddaliśmy się dalszemu leniuchowaniu, a dzień zakończyliśmy modlitwą i „słówkiem”.
Dzień 10 (Niedziela)
Niedzielny poranek był bardzo pochmurny. Leniwie zwlekliśmy się z łóżek i poszliśmy na śniadanie. Zaraz po posiłku starsi uczestnicy obozu wyruszyli w swoją ostatnią rowerową podróż. Ty razem przebyli 40 kilometrów wokół jeziora Ciemino. Początkowa jazda nie była przyjemna, gdyż wiało i było chłodno. Pierwszy raz przydała się zapasowa dętka, ale trzeba zaznaczyć, że jej wymiana była bardzo sprawna – profesjonalna. Później wielką radość sprawił „starszakom” przejeżdżający nowoczesny pociąg. Oczywiście nie odbyło się bez grupowego „selfie”. Wyprawę urozmaiciła przeprawa przez gęsty, nieprzemierzony gąszcz, w którym grasowały krwiożercze muchy. Jedna z uczestniczek o mało nie zażyła kąpieli błotnej w tamtejszych chaszczach. Grupa odbyła postój Juchowie, gdzie odpoczywaliśmy wśród ruin eklektycznego pałacu z 1868 roku. Podczas dalszej wycieczki ks. Jakub postanowił sprawdzić twardość asfaltu, co skończyło się otarciami na nodze i na łokciu. Mimo to „Karaluchy” wróciły szczęśliwie na czas do obozu.
Z kolei młodzież ze szkoły podstawowej udała się do Parku Owadów, w którym miała możliwość zobaczenia żywych owadów. Oprócz poznawania najmniejszych stworzeń świata maluchy rywalizowały ze sobą w nietypowych konkurencjach: nawijanie pająka na patyk, wypłukiwanie złota, wykopywanie z piasku figurek owadów, strzelanie z łuku do tarczy. Czas szybko minął i trzeba było wracać na obiad.
Po posiłku starszaki pomagali p. Piotrowi zapakować rowery, natomiast większość „Stonki” wyruszyła do „Biedronki” na ostatnie zakupy. O 17 zgromadziliśmy się na niedzielnej Eucharystii. Później wyruszyliśmy na plażę, aby urządzić ognisko z kiełbaskami. Czas umilały nam śpiewy i zabawy. Przy gasnącym ogniu pomodliliśmy się i podziękowaliśmy sobie za wspólnie spędzony czas.
Po powrocie do szkoły kibice zasiedli przed telewizorem, aby obejrzeć finałowy mecz Mistrzostw Świata. Emocje towarzyszyły nam do ostatniego gwizdka sędziego. Tak zakończyliśmy nasz ostatni pełny dzień w Bornem Sulinowie.
Dzień 11 (Poniedziałek)
Poniedziałkowa pobudka obwieściła ostatni dzień pierwszego wakacyjnego wyjazdu. Dobrze, że wczoraj udało się „upchać” bagaż pozostawiając tylko najpotrzebniejsze przed wyruszeniem w powrotną drogę rzeczy. Msza święta o 7.45 jako dziękczynienie Bogu za opieką, modlitwa w intencji rodziców i wychowawców napełniła uczestników pogodą ducha. Śniadanie dopełniło moment przygotowań do podróży, kanapki, napoje, bułeczki i owoce czekały w gotowości na kilkugodzinną podróż. Ale to nie wszystko! Przecież nie byliśmy sami. Dzień w dzień opiekowali się nami wychowawcy i księża, bardzo smacznie gotowały panie kucharki. Wypada powiedzieć „dziękuję”. Przygotowaliśmy podziękowania i zostały one wręczone dla dzielnych dorosłych. Jeszcze tylko szybki powrót na miejsce odpoczynku, przegląd pozostawionego porządku i czas na wsiadanie do autokaru. Za kilkaset kilometrów czekają rodzice. Do Strykowa jedziemy razem, a później koledzy z Łodzi zostają, a my do Mińska. Tak widzimy koniec VII edycji wypoczynku w Bornem Sulinowie.
Dopowiedzenie.
Wyjazd początkowo był przygotowywany dla młodzieży z gimnazjum i liceum z salezjańskich szkół w Łodzi i Mińsku Mazowieckim. To taka tradycja, by integrować młodzież salezjańską z różnych miejscowości. O wyjazd wakacyjny upomniały się dzieci z jedynej podstawówki z naszej inspektorii, które zimą szlifują umiejętności w sportach zimowych. Szybka decyzja na „Tak” sprawiła, że znaleźli się chętni na tę pierwszą letnią wyprawę. Ale…Starsi zabierają rowery, a co z młodymi? Spotkanie organizacyjne i znowu „Tak” – zabieramy rowery.
Z perspektywy opiekunów należy podkreślić bardzo dobrą współpracę starszych, którzy zostali określeni mianem „Karaluchów” z młodszymi, czyli „Stonką”. Program był realizowany z podziałem na role: starsi dłuższe trasy rowerowe, młodsi pokonywali mniejsze odległości. Wspólne spotkanie na plaży, wspólne wieczorne rozgrywki sportowe, nauka piosenek i modlitwa na zakończenie dnia.
Wyjazd nad morze do Gąsek, na lotnisko do Mirosławca tylko zacieśniały więzi między uczestnikami. Z przyjemnością obserwowaliśmy jak niektórzy z „Karaluchów” stawali się autorytetami dla „Stonki”. Był to dobre przejawy tworzenia atmosfery wzajemnego szacunku i życzliwości.
Co udało się osiągnąć? W czasie wspólnych wyjazdów i żywienia zbiorowego niepokojem napawa widok porozrzucanego po talerzu jedzenia, które ostatecznie idzie na wyrzucenie. Zasada „nakładamy tyle, ile zjemy” szybko została zaakceptowana. Z pewnością rodzice mogą być dumni z dzieci. Także początkowy „nieład” z odnoszonymi talerzami okazał się możliwy do pokonania, po posiłkach na wózkach z brudnymi talerzami panował prawdziwy ład i porządek. Byliśmy tam razem, zatem uczestnicy starali się w taki sposób uczestniczyć w programie, że nie skupiali się na sobie, ale na tym co mogą dobrego zrobić, by wszystkim dobrze się wypoczywało.
Drodzy Rodzice, możecie być dumni z Waszych Pociech.
To nasze wrażenia. Może nie są obiektywne, ale zaproszenie przez naszych gospodarzy oraz osoby, które dbały o cały obiekt, abyśmy przyjechali w przyszłym roku, to już duże dla nas wyróżnienie.
Życzymy udanych rodzinnych wakacyjnych wypraw. Opiekunowie :)
Uczestnicy fot. MS