Relacja z wycieczki klasy 3D w Bieszczady 23-27.09.2013

Nadszedł 23. września. Dzień, w którym klasa 3d miała wyruszyć po przygodę w Bieszczady.

Marcin Paździor

8 października 2013 r.

Nadszedł 23. września. Dzień, w którym klasa 3d miała wyruszyć po przygodę w Bieszczady. Niestety pogoda nie zapowiadała się dobrze. Już od 7.00 rano padał deszcz i było zimno. Jednak nie zniechęciło nas to i już parę minut po 8 wyjechaliśmy z Łodzi. Razem z nami wyruszyli nasza wychowawczyni p. Bartoszek, ks, Dyrektor i jego brat p. Krzysztof oraz ks. Piotr. Jechaliśmy ponad 8 godzin. Mimo to podróż mijała nam w przyjemnej atmosferze. Około 17 dojechaliśmy do naszego schroniska w Kalnicy. Tutaj również pogoda nie zachęcała do chodzenia po górach. Nie przejęliśmy się tym zbytnio. Wzięliśmy nasze bagaże i ulokowaliśmy się w schronisku. Mieliśmy trochę czasu do obiadokolacji, więc rozpakowaliśmy się i pościeliliśmy łóżka. Zastała nas tu bardzo nie miła niespodzianka, a mianowicie ogrzewanie było popsute i było bardzo zimno. Na szczęście następnego dnia awaria miałaby być naprawiona, a tymczasem większość z nas się umyła i ciepło ubrała. Po wieczornej modlitwie mieliśmy trochę czasu na rozmowę po której wszyscy usnęliśmy po wyczerpującej podróży. Wstaliśmy koło 6.00, ponieważ sami musieliśmy sobie przygotować śniadanie i chcieliśmy jak najwcześniej wyjść w góry na naszą pierwszą wędrówkę. Wszystko sprawnie zostało przygotowane i każdy z plecakiem był gotów do drogi. Parę minut po 8.00 byliśmy już na szlaku, który miał nas zaprowadzić na jeden ze szczytów Bieszczad-Smerek. Pomimo iż poprzedni nie zapowiadał pięknej pogody, to dziś świeciło słońce, lecz nie było gorąco; jednym słowem idealna pogoda w góry. Na początku szliśmy zwartą grupą, lecz po pokonaniu pierwszych kilometrów, część grupy oddzieliła się i popędziła na przód nie zważając na resztę. Razem z nimi szedł pies, który ich nie opuszczał przez cały dzień. Dostaliśmy się na Smerek. Strasznie wiało, więc poczekaliśmy na całą grupę, zrobiliśmy zdjęcia i zeszliśmy trochę niżej, aby zrobić dłuższą przerwę. Następnie powędrowaliśmy do schroniska Chatka Puchatka, które znajduje się na Połoninie Wetlińskiej. Tu też odpoczęliśmy dłużej i udaliśmy się w drogę powrotną. U podnóża góry czekał na nas autobus, który zawiózł nas do schroniska, w którym było już cieplutko. Umyliśmy się i przebraliśmy. Mogliśmy już jechać na obiadokolację, ponieważ byliśmy głodni jak wilki. Szło nam się bardzo dobrze pomimo iż był to pierwszy dzień nie zmęczyliśmy za bardzo, a wręcz przeciwnie było nam za mało. Poranek następnego dnia wyglądał podobnie jak poprzedniego. Po śniadaniu udaliśmy się z Wołosate na Tarnicę, która jest najwyższym szczytem w Bieszczadach (1346m. n. p. m.) . Trasa nie była łatwa, ale wynagradzały nam to piękne widoki, które roztaczały się wokół nas. Na szczycie pomimo przekonań nie było za bardzo zimno, ani też zbytnio nie wiało dlatego postanowiliśmy to wykorzystać i posiedzieć dłużej podziwiać widoki. Wykorzystaliśmy to jako dobrą okazję do zrobienia wspólnego zdjęcia. Niestety, trzeba było wracać. Droga powrotna nie okazała się zbyt trudna, ponieważ dużo było terenu, który ani nie spadał, ani nie piął się w górę. Po dotarciu na dół wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do schroniska, gdzie po krótkim czasie na odpoczynek wyruszyliśmy na obiadokolację. Po wieczornym słówku nikt jeszcze nie był zmęczony ani śpiący, więc bawiliśmy się w kuchni. Było przy tym dużo śmiechu i aż żal było iść spać. Ostatniego dnia naszej przygody w górach wyruszyliśmy na Przełęcz Orłowicza. Najpierw poszliśmy do schroniska Jaworzec oddalonego zaledwie 2 kilometry od naszego. Postanowiliśmy tam wstąpić aby zobaczyć jak wygląda prawdziwe schronisko górskie. Po drodze przechodziliśmy przez miejsce, gdzie do 1947 znajdowała się wieś Jaworzec. Wieś nie istnieje, ponieważ została spalona przez Rosjan. W schronisku mogliśmy się napić kawy lub herbaty, która podawana była w kuflach, co było dla nas niemałym zdziwieniem. Jeden z naszych kolegów, Kacper, zaszczycił nas swoim wierszem, który ułożył po drodze wraz z ks. Piotrem i niemałą pomocą niektórych osób. Podczas czytania wierszy było dużo śmiechu, więc w bardzo dobrych humorach ruszyliśmy dalej. Na trasie było pełno błota, dlatego nasze buty i spodnie przybrały kolor ziemi. Pomimo tego, nasze humory nie zepsuły się i ze śpiewem na ustach szliśmy dalej. Po paru metrach nasza grupa zaczęła się rozbijać i każdy szedł swoim tempem, aż do Przełęczy Orłowicz. Po drodze widzieliśmy tak piękne widoki, że żal było się ruszać. Na Przełęczy Orłowicza było bardzo zimno i wietrznie dlatego Ci co przyszli wcześniej zaczęli schodzić. Wszyscy spotkaliśmy się w Wetlinie skąd zabrał nas autobus i zawiózł do kościoła bernardynów w Kalnicy gdzie została odprawiona Msza Św. na zakończenie tej wspaniałej wycieczki. Następnie udaliśmy się na obiadokolację. Równo o 20 Kacper przygotował dla nas kolejną niespodziankę: zorganizował dla nas teleturniej „Jaka to melodia?”. Zostaliśmy podzieleni na 4 zespoły. Żeby odpowiedzieć należało się zgłosić i odpowiadać mogła tylko jedna osoba a nie cała grupa. Było głośno i wesoło, większość z nas zaczynała płakać ze śmiechu. Tego nie da się opisać to trzeba przeżyć! Po grze niektórzy z nas udali się do pokoi, a niektórzy zostali aby obejrzeć film. Ostatni dzień w pięknych górach! Żal wyjeżdżać ale cóż…Od 5.30 byliśmy na nogach bo w końcu trzeba było się spakować, posprzątać i zjeść śniadanie. O 7.00 wyjeżdżaliśmy z Kalnicy. Podróż minęła nam spokojnie przez jej początek większość z nas jeszcze spała. Po pierwszym dłuższym postoju zaczęliśmy się rozbudzać i rozmawiać i tak nam minęła droga do Łodzi. Pod szkołę dotarliśmy około godziny 16.30 i stamtąd wróciliśmy do domu. Wróciliśmy do miasta pełnego zanieczyszczeń, a zostawiliśmy za sobą piękne polskie góry. Góry, do których będziemy wracać wspomnieniami. Będą nam się kojarzyć z tymi pięcioma niezapomnianymi dniami, w czasie których mieliśmy okazję podziwiać piękne widoki, śmiać się, a przede wszystkim spędzić czas w swoim towarzystwie. Wycieczka była bardzo udana i wszystkim bardzo się podobała miała tylko jedną wadę… była ZA KRÓTKA‼

Jadwiga Czerwonka, IIId SG