Ładowanie strony...
16 lutego 2016

Kronika Lachtal 2016

Maria Skurska

STARY CZŁOWIEK I LACHTAL

Dzień 1:

Człowiek nie jest stworzony do siedzenia przez 12 h w jednej pozycji… zwłaszcza stary = urodzony przed rokiem 2000. Kiedyś było inaczej ! Wyżej wymieniony CZŁOWIEK mógł narazić swoje ciało na wielogodzinny zastój bez wrażenia łupania w kościach, strzykania w kolanach i skrętu szyjnego, czy ogólnego odrętwienia umysłowego. Teraz… WIELE SIĘ ZMIENIŁO! Dla ludzi naszej generacji godzina wyjazdu 00:00 jest nie do przyjęcia - całe dwie godziny później niż zazwyczaj. CZŁOWIEK nie jest już taki rześki jak to bywało, co skutkuje zapominalstwem, choć to może tylko dla naszej generacji data ważności paszportu jest istotna… Po połowie doby wyprostowaliśmy nasze zesztywniałe kości na austriackiej ziemi. Nasze ciała nie obfitowały tylko w liczne skurcze mięśni, ale także w skurcze żołądków. Przeżyliśmy rozstrój nerwowy, dowiadując się, iż obiad nastąpi dopiero o godzinie 17:00. Kadra (to tacy jeszcze żyją?!) chciała odwrócić naszą uwagę od wszechogarniającego głodu, w związku z tym zabrała nas na ożywczy, tradycyjny spacer. Tradycyjny, bo połączony z działaniami militarnymi, w których prym wiódł Pan Stanisław Deszcz, pseudonim „Kasiasty”. Ponieważ, jak to podkreśliliśmy, hołdujemy tradycji (tak ważnej dla Naszej Generacji) na obiad przyrządziliśmy staroaustriackie danie, jakim jest „Szpagetiszen mit Pomidorensos”. Po obiedzie nastąpiła konieczna drzemka. Sen stał się motywem przewodnim tego dnia. Mury (drewniane) Pusterwaldu nigdy nie widziały takiego spokoju o godzinie 22:00. To, że starzy ludzie kładą się spać z kurami (to jest wcześnie) jest rzeczą nad wyraz spotykaną, ale dzisiejsza rozrywkowa młodzież?! Świat się kończy…

Dzień 2:

Dzień rozpoczął się TRADYCYJNYM obieraniem ziemniaków i walentynkowymi przytulasami. Naiwna młodzież żywiła przekonanie, że na stok wyjedziemy dokładnie o godzinie 9:15. Naiwność jest jednak cechą młodości… Pogoda w Lachtal przywitała nas całkiem miło, jednak szybko uległo to zmianie, co dzień wcześniej wyczuła Starszyzna poprzez bóle reumatyczne i pulsowanie w skroniach. Starsi uczestnicy obozu spełniali się w roli przewodników duchowych i narciarskich, dbając o bezpieczeństwo szusującej młodzieży. Kadra TRADYCYJNIE otworzyła sezon obiadowy biesiadą w tzw. „Prosiaczku”. Ostatnie ze stoku zeszły dwie dzielne Weteranki, które patrolowały trasy w poszukiwaniu zbłąkanej młodzieży. Wracając, doświadczyliśmy odnowy duchowej podczas TRADYCYJNEJ Mszy Świętej, przy przepięknym śpiewie Weterana Janusza (patrz: Kronika Lachtal 2015 – Januszowe Dzieje”). Popołudnie i wieczór, jak dnia poprzedniego, spędziliśmy w ciszy i spokoju. Już nawet nikt nie ma w planach uciekać po 23:00 z łazienki przed karzącą ręką sprawiedliwości – naszą kochaną Panią Marią. Co za czasy…

Dzień 3:

Tym razem śniadanie dalekie było od pojęcia TRADYCJI – zamiast TRADYCYJNIE odgrzewanych białych bułek otrzymaliśmy bułki z ziarnem, reszta po staremu Nutella i te sprawy. W autokarze zostaliśmy poinformowani o TRADYCJNYM plądrowaniu hipermarketu Spar – Pan Stanley, ps. „Kasiasty” miał pełne ręce roboty. Pogoda testowała naszą wypracowaną przez lata cierpliwość. Pani Maria wraz z ks. Ryszardem, ps. Szef, rozpoczęli nową działalność szkoleniową – tym razem zajęli się nauką młodych adeptów Salezjańskiej Formacji Narciarskiej. Z kolei zaawansowani sportowcy szaleli na stoku do zamknięcia bramek, choć (podobno) ze strony starszyzny padła prośba o punktualność po zakończonej jeździe chodziło o wypad do hipermarketu. No cóż… słuch starych ludzi już nie ten! Sumienie Weteranek nie pozwoliło im jednak zaniechać TRADYCYJNEGO patrolu stokowego – bezpieczeństwo naszej młodzieży ponad wszystko! Na zakupach obowiązywała nas TRADYCYJNA reguła Pani Moniki, ps. Dżeremek – Dont mejk e wilidżcz. Już w domu uruchomiliśmy Brygadę Kluskową, przygotowując 508 klusek śląskich na jutrzejszy obiad. Oczywiście, aby TRADYCJI stało się za dość. Obozowi nowicjusze mogli na własnej skórze przekonać się o procesach starzenia; podczas zwyczajowej bitwy mącznej na krótką chwilę pokryli się siwizną. Dzisiejszego wieczoru nie naznaczył wczorajszy niezwykły spokój – nastąpiło minimalne ożywienie. Być może jest jeszcze nadzieja dla naszej młodzieży…

Dzień 4:

Dzisiejsze śniadanie rozpieściło nas aż trzema rodzajami pieczywa – pomimo gróźb ks. Andrzeja (pseudonim: Borys): „jutro będą zimne bułki”. Od przynajmniej dwóch dni wszyscy starzy ludzie przeczuwają gęsto padający śnieg w kościach – tzw. „kiepski warun”. Te somatyczne odczucia nigdy nie zawodzą – stok istotnie pokrywała gruba, półtorametrowa warstwa nieratrakowanych muld. W tych okolicznościach uruchomiona została TRADYCYJNA pomoc kaloryczna – każdy Lachtalowicz otrzymał jedno małe Prince Polo. Uczestnicy z wieloletnim stażem ratowali dziś od zguby w śniegu nie tylko naszą mało doświadczoną młodzież, lecz także niemieckojęzycznych użytkowników stoku (dzielny Janusz). Kwitła również międzynarodowa, polsko-austriacka przyjaźń narciarska, pomiędzy naszymi uczestnikami a dziećmi ze szkółek narciarskich. W związku z padającym śniegiem i lekkim mrozikiem, po powrocie stwierdziliśmy nową przypadłość (następną do kolekcji) - tzw. „pieczenie mordeczki”. Niejaką pociechą okazał się obiad – podano TRADYCYJNIE fantastyczną i bezkonkurencyjna, najlepszą na świecie pieczarkową pani Geremek, a także lepione wczoraj kluski śląskie. Na wieczornym słówku bohaterem (znów) został Janusz – wzorowy uczeń, rozszerzający chemię na maturze, przyłapany na porannym „rozwalaniu tzw. zadanek” (cytat: ks. Ryszard, pseudonim Szef). Była wtedy godzina siódma. Na godzinę dwudziestą weteranki obozu zaplanowały bardzo TRADYCYJNY spacer pod gwiazdami Pusterwald, których jednakowoż dziś nie uświadczyliśmy. Pod koniec dnia starszyzna uraczyła swój obóz koncertem na sześć głosów. Grano oczywiście pieśni absolutnie nieznane dzisiejszej młodzieży. Pamiętać warto, iż, wg słów ks. Andrzeja, pseudonim Borys, jutro przypada tzw. „dzień kryzysowy”. Na szczęście dla starszych uczestników, których pamięć zbyt często okazuje się zawodna, fakt ten zostanie jeszcze nagłośniony przy każdej możliwej okazji. I to tak…

Dzień 5:

Starzy ludzie znów przeczuli: będzie źle. I było – noc przyniosła obfite opady śniegu (starzy ludzie powiedzieliby przeważnie inaczej, ale nie chcą się wyrażać, to nie w ich stylu). Niektórzy (jeden z pokoi) zaczęli dzień od porannego „o-pe-e-ru” za nocne eskapady do męskiej toalety. W końcu zachwiał się tegoroczny, niezwyczajny spokój, zdiagnozowany przez starszą generację! Tzw. „warun” po raz kolejny nie spełnił naszych oczekiwań; starszyzna kategorycznie przykazała nam jazdę dwóch głównych stokach i „nie szwendanie się” po reszcie tras. Powód prosty – mleczna mgła, ograniczająca widoczność do pięciu metrów. Ponadto ustaliła obowiązkową zbiórkę o godzinie 13.00 w celu omówienia dalszej strategii działania. Po zbiórce niewiele się zmieniło – nadal obowiązywały te same zasady gry stokowej. Podróż powrotna przedłużyła się z powodu konieczności użycia łańcuchów na koła autobusowe. Było to jednakże działanie czysto prewencyjne, gdyż droga czerniła się najprawdziwszym, nieośnieżonym asfaltem. Wieczorem, podczas TRADYCYJNEGO spaceru oczy dojrzałych uczestników nasyciły się gwiazdami nad doliną Pusterwaldu (w końcu, po długim okresie niepogody – ujrzeliśmy niebo!). Dojrzałych, gdyż młodzież nasza nie jest do końca przyzwyczajona do takiej ilości świeżego powietrza oraz ruchu. Dzień skończyliśmy najbardziej TRADYCYJNĄ z gier, gier zawsze obecnych na wyjazdach do Lachtal – Tabu. Tabu, tak właśnie.

Dzień 6:

Pierwszy raz na tym wyjeździe starzy ludzie nie odczuwali dolegliwości związanych z przewidywaniem złej aury. Nie był to może wymarzony „warun”, lecz na pewno miła odmiana wobec dni poprzednich. Choć początek dnia narciarskiego nie napawał nadzieją, zwłaszcza sceptycznie nastawionych doświadczonych uczestników, lecz około godziny zbiórki (godzina 13.00, jak dnia wczorajszego) ujrzeliśmy nawet kawałek błękitu austriackiego sklepienia. Tak dobra pogoda zachęciła nie tylko do stokowego szusowania; rozgrzała najbardziej zesztywniałe kręgosłupy osobników, uczęszczających do przedszkoli jeszcze w latach 90 – stoczyliśmy najbardziej zaciętą bitwę śnieżną w historii wyjazdów. W dodatku w miejscu nietypowym, ponieważ w lasku mieszczącym się przy trasie nr 13. Bitwę podsumować można słowami wiedźmina Geralta: Byliśmy jednakowo mężni […] żadna ze stron nie miała sił, by być mężna bardzie […] ale my [...], my zdołaliśmy być mężni o minutę dłużej. Przemoczeni do suchej nitki (taki brak komfortu to dla starych ludzi poważny problem) wróciliśmy do autokaru i – w końcu – do domu. Na obiedzie zapowiedziano kolejna TRADYCYJNĄ atrakcję obozową – zapiekanki. Atrakcję znaną starym ludziom od zarania dziejów. Były to czasy…

Dzień 7

Dzień postny (piątek) wyzuł nas ze śniadaniowych frankfurterek, których miejsce zajęła doskonała pasta jajeczna pani Dżeremek. Sądzimy, że pasta działa korzystniej na układ trawienny ludzi leciwych, nie ma zatem tego złego, co by na dobre nie wyszło. Początkowy, nieciekawy raczej „warun” pogodowy zmienił się nie do poznania, zaskakując naszą grupę przyjemnym słońcem i pięknym, alpejskim widokiem. W stokowym planie znów nastąpiła konieczna przerwa o godzinie 13.00, która najwyraźniej weszła w krew starszyźnie – sądzimy, iż spowodowana była ich chęcią odsapnięcia i rozprężenia nadmiernie napiętych jazdą mięśni (za co właściwie wszyscy obozowi weterani powinni być wdzięczni, ale sami rozumiecie – to ostatni dzień jazdy, tyle cennego czasu!), lecz być może to tylko dalekie prawdy domysły. Po ostatnim wjeździe wyciągiem na górę (a miał on wg stanowczych słów pani Marii nastąpić NIE PÓŹNIEJ, NIŻ O 15.55), tęsknym spojrzeniu rzuconym naszemu magicznemu Lachtal i okolicom i szalonym zjeździe (przywodzącym na myśl wszystkie najdziksze marzenia, a także wszystkie rzeczy ostateczne, o których zaczyna już myśleć stary człowiek w Lachtal), powróciliśmy do autokaru, zapakowaliśmy drogocenny sprzęt narciarski w pokrowce i ruszyliśmy na TRADYCYJNE, ostatnie zakupy w hipermarkecie Spar. Najstarsi uczestnicy pamiętają jeszcze zapewne radość z zagranicznych słodyczy, zawsze o wiele lepszych od polskiego „Wedla” czy „Goplany”. Teraz radość tę odczuwało także młodsze pokolenie (choć półki rodzimego Tesco wypełniają po brzegi fioletowe „Milki” w wielu odmianach barwnych), radośnie pomnażając dochód małej, austriackiej sieci sklepów. W domu wszyscy odczuwaliśmy coś w rodzaju smutku, przed czekającym nas wyjazdem z naszej bajkowej „Kraniny Lodu” do deszczowoszarej (gra słów nieplanowana) Polski centralnej… Starzy ludzie po raz kolejny drżeli, mając przed sobą perspektywę ciasnych siedzonek autokaru, a przypominały im o tym ostrzegawcze strzyknięcia w kręgach szyjnych. Ratowali się więc, jak tylko mogli, zwracając się w stronę TRADYCYJNYCH rozrywek, takich, jak leżenie, lecz również bardziej ambitnych – grania w Tabu oraz układania pasjansów. Na tle ostatniej z wymienionych czynności my – pokolenie swojego czasu chętnie grywające w „The Sims 1”, czego nie doświadczyli urodzeni po roku 2000 – zaobserwowaliśmy przepaść generacyjną; gdy pan Stanley (pseudonim: „Kasiasty”) w skupieniu wykładał kolejne karty na stół, zjawiła się jedna z najmłodszych uczestniczek wyjazdu. Wygłosiła komentarz, który zapadł wszystkim starym ludziom w pamięć: „Nie wiedziałam, że pasjansa można układać nie w komputerze!”.
Tu opowieść starego człowieka, doświadczonego wieloma odsłonami obozów w Lachtal, dobiega końca. Ma on nadzieję, iż nie okazał się zbyt stetryczały i „spierniczony”, i że ukazał kawałek życia obozowego we właściwym świetle, niewyzbytym jednak koniecznych właściwości światopoglądu człowieka doświadczonego życiem. Życiem, które podpowiada, iż warto czasem rozpocząć przygodę od rozłożenia prawdziwych kart na blacie stołu kuchennego…

Lachtalowi weterani